sobota, 22 września 2012

Thick heart of stone, my sins - my own.

      Jako iż całkiem niedawno ujawniła się nowa płyta, a także i książka ( ! ) Patti Smith, nie dziwo, że sobie o niej przypomniałam. Mimo że piosenka Banga z nowej płyty o tymże tytule jest bardzo intrygująca, czasem miło wrócić do początków. Kiedy myślę o Patti Smith, pierwsze co przychodzi mi do głowy to dobry rock&roll, niezwykle magnetyczna kobieta stojąca na zadymionej scenie i... Gloria. Brudne dźwięki gitar, minimalizm, wyśpiewana historia w prosty sposób trafiają do słuchacza. Feministyczny punk rock w najlepszej wersji:


środa, 29 sierpnia 2012

She's on the dark side.

   Ciekawym nurtem, który ukazał się w latach 90-tych stał się trip-hop, czyli łączenie alternatywnych brzmień z dubowymi dźwiękami, który nadawał muzyce "przestrzeni". Jednym z najważniejszych zespołów zaliczanych do tego nurtu jest Massive Attack. Przyznam, że do tej pory nie zapoznałam się za bardzo z muzyką tego brytyjskiego zespołu, ale jedna piosenka mnie kompletnie oczarowała. Angel skutecznie wycisza i otwiera umysł. Minimalizacja dźwięków i słów tworzy niesamowitą całość. Tym razem i ja zminimalizuję swoją opinię, zachęcając tylko do przesłuchania tego utworu:


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Christ, I'm a sidewinder. I'm a California King.

    Uważam, że Red Hot Chili Peppers jest bardzo charakterystycznym zespołem, zgrabnie łącząc muzykę rockową z funkową. No i oczywiście charakterystyczne postacie - rozebrany do pasa ( albo i dalej ) basista Flea, który zasłynął już swoją grą na całym świecie oraz wokalista Anthony Kiedies - również rozebrany, skaczący po całej scenie, skandujący entuzjastycznie teksty piosenek. Chłopaków z Kalifornii zna każdy słuchacz, orientujący się w muzyce rockowej. Dzisiaj chciałabym wysunąć mniej znany utwór tej grupy z występu na żywo na Slane Castle z 2003 roku. Perełką tu okazuje się dla mnie były gitarzysta - John Frusciante. Dzięki temu występowi zdobył moje całkowite uznanie, bo jego solo gitarowe jest niesamowite. Papryczki emanują niekończącą się energią... no ale w sumie o to chodzi!


niedziela, 26 sierpnia 2012

I have finally seen the light.

     Jako oddana fanka Muse jestem na bieżąco ze wszystkimi aktualnościami dotyczącymi zespołu. Chociaż wypuszczone do tej pory piosenki z nowej płyty - Survival i Unsustainable starałam się traktować z przymrużeniem oka, najnowsze dzieło trio - Madness sprawiło, że perspektywa nowej płyty i europejskiej trasy koncertowej przestała mnie chwilowo cieszyć. Droga jaką obejmuje zespół jest nieco... hmm... niekonwencjonalna. Madness to utwór wzorowany na klasycznym rocku lat 80-tych, ale inspirowanie się U2, Queen, a także Prince'em ( ! ) nie wychodzi im na dobre. Jedyną charakterystyczną dla Muse rzeczą jest tu głos Matthew'a Bellamy'ego. A gdzie znana wszystkim linia basowa? Falset? Mocne gitary? Oczywiście, spodziewanie się dzieła równego z Orgin of Symmetry wydaje się już od dawna bezcelowe, ale cicho liczyłam, że zespół wróci do ścieżek jakie obrał na płycie Black Holes And Revelations. Znając już trzy piosenki z nowego albumu, jestem pewna, że The 2nd Law będzie najwyżej kontynuacją obranej drogi na The Resistance z większą ilością elektroniki, patetycznych, rozległych symfonii i dupstepu. 
     Z bólem na to patrzę, bo mimo wielkiej sympatii do Muse, nadal obiektywnie oceniam muzykę. A całość nie zapowiada się najlepiej. Oto najnowszy singiel tej grupy:


środa, 15 sierpnia 2012

I can't talk to you like other girls.

     Od roku już istnieje ciekawostka, która zwie się Vicky Cryer. Mowa o supergrupie, w której skład wchodzą członkowie takich zespołów jak The Killers, Muse, Louis XIV i Flaming Lips. Z supergrupami jest taka sprawa, że zazwyczaj stawiają mniej na jakość muzyki, a więcej na samą sławę muzyków. Do tej pory wydali oni EP-kę pt. Expensive Love, w której mieści się pięć piosenek z gatunku alternative dance. Wysunę utwór, który najbardziej mnie urzekł i dzięki niemu nabrałam uznania dla tej supergrupy. Cóż, zobaczymy co wyjdzie z tego dalej. Na razie jest nieźle. Oto The Synthetic Love of Emotional Engineering:


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

We're gonna makin' such an awesome party and you should know it.

    Coraz więcej atrakcji można znaleźć na stronie YouTube i w dużej mierze dotyczy to też muzycznych wydarzeń. Transmisja Sziget Festival na żywo? Czemu nie! Na nagłówku ujrzałam wczoraj: The Subways i Paolo Nutini. Wykonawców znam, festiwal również, więc ciekawość sprawiła, że weszłam na transmisję. Akurat swój występ mieli Subwaysi. Ech, no dobra, znałam parę piosenek, więc czemu by nie obejrzeć ich na żywo? Jest to brytyjski zespół, grający indie rock, składający się z frontmana Billy'ego Lunna, basistki Charlotte Cooper i perkusisty Josha Morgana. Na pierwszy rzut oka jest to zwykły, indie rockowy zespół, jakich teraz masa na muzycznym rynku. Sprawa się zmienia, kiedy widzimy ich na żywo. Billy jest bardzo charyzmatycznym frontmanem, który ma świetny kontakt z publicznością i umie ich rozbawić. Niemal przy każdej piosence zagaduje widownię, zachęca ich do wspólnej zabawy, śpiewa zwrotkę piosenki po węgiersku, odwołując się do miejsca, gdzie mieści się festiwal, a nawet skacze ze sceny i to dwukrotnie! 
       Do tej pory podchodziłam do The Subways obojętnie, ale muszę przyznać, że chętnie zobaczyłabym ich na żywo. A oto ich jeden, skoczny kawałek, który na Sziget Festival świetnie rozruszał publiczność:


sobota, 11 sierpnia 2012

Jack White - Blunderbuss


Tytuł płyty: Blunderbuss
Wykonawca: Jack White
Ilość utworów: 13
Gatunek: rock alternatywny
Wytwórnia: Third Man Records

      Chociaż Jack White jest od lat cenionym już artystą i ma na swoim koncie spory dorobek - The White Stripes, The Raconteurs, The Dead Weather - to jednak po raz pierwszy wydał płytę pod swoim własnym nazwiskiem. Z pewnością jego solowy projekt nieco osłodził nastroje fanów The White Stripes, którzy ogłosili rozwinięcie duetu. Blunderbuss to dzieło dojrzałe, ukazujące White'a ze wszystkich swoich stron.
       Płyta łączy w sobie wiele odłamów muzycznych, które w pewien sposób się ze sobą łączą. Bez problemu można usłyszeć wpływy pozostałych zespołów muzyka, a także usłyszeć jego inspiracje muzyką rock&rollową, bluesem i zespołami z minionych już dekad. To że Jack White jest multiinstrumentalistą jest dla wszystkich jasne - oprócz swojego wokalu i rozpoznawalnych, gitarowych solówek, dobrze sobie radzi z basem, fortepianem, perkusją, futerałem od gitary ( ! ), a także z gitarą akustyczną.
     Pierwszy utwór - Missing Pieces - jest jakby zapowiedzią wszystkiego, czego możemy się spodziewać w dalszej, white'owej, muzycznej podróży. Utwór intryguje, ujawnia wszystkie muzyczne aspekty na płycie - od gitary począwszy, a skończywszy na wspomagającej wokalistce Ruby Amanfu. Prawdziwą bombą staje się jednak Sixteen Saltines, który jest również drugim, promującym płytę, singlem. Zwięzłość, surowość i energiczność, jaką dostajemy, kojarzy się nieodłącznie z The White Stripes, choć sam White zapiera się, jakoby jego solowa płyta była związana muzycznie z pozostałymi zespołami. Cóż... Niech mu tak będzie. Podobne, czy wręcz przeciwnie - jest to prawdziwa perełka!  Warte uwagi jest też Love Interruption - spokojny, country-rockowy utwór, śpiewany w duecie również z Ruby Amanfu, przynosi skojarzenie z Portland, Oregon, które Jack wykonywał wraz z Lorettą Lynn. Jest też cover - I'm Shakin' to bardzo żwawy, rock&rollowy utwór, napisany przez Rudolpha Toombsa i wykonywany m.in. przez Little Willie John'ego i The Blasters. Prawdziwym arcydziełem i według mnie najlepszym utworem na całym albumie jest Weep Themselves to Sleep. Ma w sobie wszystko co potrzeba, Jack znów zmienia się w postać rodem z filmu Tima Burtona, śpiewa niepokojąco, fortepian potęguje napięcie, stwarzając odrobinę groteskowy klimat i w końcu pojawia się gitarowe solo, będące kumulacją wszystkich uczuć towarzyszących piosence. 
        To, co na Blunderbuss ujmuje to, jak wspomniałam już wcześniej, różnorodność. Są tu utwory z fortepianowymi wstawkami ( Missing Pieces, Blunderbuss, Hypocritical Kiss ), wokal z rapową manierą ( Freedom at 21 ), rock&roll ( I'm Shakin', Thrash Tongue Talker ), a także blues [ Hip (Enymous ) Poor Boy, I Guess I Should Go to Sleep, On and on and on ]. Każdy znajdzie coś dla siebie. Świetnym podsumowaniem tych muzycznych doznań jest końcowy utwór Take me with you when you go, który łączy w sobie bluesowe i rockowe rytmy. 
         Co by tu pisać - Jack White się spisał, zresztą jak zwykle. Strach źle go oceniać! Ale na szczęście w tym przypadku nie ma się czego bać, bo po raz kolejny muzyk udowodnił, że jest jednym z najlepszych artystów XXI wieku. Dla dodania smaczku, oto trzy single promujące tę płytę: