środa, 29 sierpnia 2012

She's on the dark side.

   Ciekawym nurtem, który ukazał się w latach 90-tych stał się trip-hop, czyli łączenie alternatywnych brzmień z dubowymi dźwiękami, który nadawał muzyce "przestrzeni". Jednym z najważniejszych zespołów zaliczanych do tego nurtu jest Massive Attack. Przyznam, że do tej pory nie zapoznałam się za bardzo z muzyką tego brytyjskiego zespołu, ale jedna piosenka mnie kompletnie oczarowała. Angel skutecznie wycisza i otwiera umysł. Minimalizacja dźwięków i słów tworzy niesamowitą całość. Tym razem i ja zminimalizuję swoją opinię, zachęcając tylko do przesłuchania tego utworu:


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Christ, I'm a sidewinder. I'm a California King.

    Uważam, że Red Hot Chili Peppers jest bardzo charakterystycznym zespołem, zgrabnie łącząc muzykę rockową z funkową. No i oczywiście charakterystyczne postacie - rozebrany do pasa ( albo i dalej ) basista Flea, który zasłynął już swoją grą na całym świecie oraz wokalista Anthony Kiedies - również rozebrany, skaczący po całej scenie, skandujący entuzjastycznie teksty piosenek. Chłopaków z Kalifornii zna każdy słuchacz, orientujący się w muzyce rockowej. Dzisiaj chciałabym wysunąć mniej znany utwór tej grupy z występu na żywo na Slane Castle z 2003 roku. Perełką tu okazuje się dla mnie były gitarzysta - John Frusciante. Dzięki temu występowi zdobył moje całkowite uznanie, bo jego solo gitarowe jest niesamowite. Papryczki emanują niekończącą się energią... no ale w sumie o to chodzi!


niedziela, 26 sierpnia 2012

I have finally seen the light.

     Jako oddana fanka Muse jestem na bieżąco ze wszystkimi aktualnościami dotyczącymi zespołu. Chociaż wypuszczone do tej pory piosenki z nowej płyty - Survival i Unsustainable starałam się traktować z przymrużeniem oka, najnowsze dzieło trio - Madness sprawiło, że perspektywa nowej płyty i europejskiej trasy koncertowej przestała mnie chwilowo cieszyć. Droga jaką obejmuje zespół jest nieco... hmm... niekonwencjonalna. Madness to utwór wzorowany na klasycznym rocku lat 80-tych, ale inspirowanie się U2, Queen, a także Prince'em ( ! ) nie wychodzi im na dobre. Jedyną charakterystyczną dla Muse rzeczą jest tu głos Matthew'a Bellamy'ego. A gdzie znana wszystkim linia basowa? Falset? Mocne gitary? Oczywiście, spodziewanie się dzieła równego z Orgin of Symmetry wydaje się już od dawna bezcelowe, ale cicho liczyłam, że zespół wróci do ścieżek jakie obrał na płycie Black Holes And Revelations. Znając już trzy piosenki z nowego albumu, jestem pewna, że The 2nd Law będzie najwyżej kontynuacją obranej drogi na The Resistance z większą ilością elektroniki, patetycznych, rozległych symfonii i dupstepu. 
     Z bólem na to patrzę, bo mimo wielkiej sympatii do Muse, nadal obiektywnie oceniam muzykę. A całość nie zapowiada się najlepiej. Oto najnowszy singiel tej grupy:


środa, 15 sierpnia 2012

I can't talk to you like other girls.

     Od roku już istnieje ciekawostka, która zwie się Vicky Cryer. Mowa o supergrupie, w której skład wchodzą członkowie takich zespołów jak The Killers, Muse, Louis XIV i Flaming Lips. Z supergrupami jest taka sprawa, że zazwyczaj stawiają mniej na jakość muzyki, a więcej na samą sławę muzyków. Do tej pory wydali oni EP-kę pt. Expensive Love, w której mieści się pięć piosenek z gatunku alternative dance. Wysunę utwór, który najbardziej mnie urzekł i dzięki niemu nabrałam uznania dla tej supergrupy. Cóż, zobaczymy co wyjdzie z tego dalej. Na razie jest nieźle. Oto The Synthetic Love of Emotional Engineering:


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

We're gonna makin' such an awesome party and you should know it.

    Coraz więcej atrakcji można znaleźć na stronie YouTube i w dużej mierze dotyczy to też muzycznych wydarzeń. Transmisja Sziget Festival na żywo? Czemu nie! Na nagłówku ujrzałam wczoraj: The Subways i Paolo Nutini. Wykonawców znam, festiwal również, więc ciekawość sprawiła, że weszłam na transmisję. Akurat swój występ mieli Subwaysi. Ech, no dobra, znałam parę piosenek, więc czemu by nie obejrzeć ich na żywo? Jest to brytyjski zespół, grający indie rock, składający się z frontmana Billy'ego Lunna, basistki Charlotte Cooper i perkusisty Josha Morgana. Na pierwszy rzut oka jest to zwykły, indie rockowy zespół, jakich teraz masa na muzycznym rynku. Sprawa się zmienia, kiedy widzimy ich na żywo. Billy jest bardzo charyzmatycznym frontmanem, który ma świetny kontakt z publicznością i umie ich rozbawić. Niemal przy każdej piosence zagaduje widownię, zachęca ich do wspólnej zabawy, śpiewa zwrotkę piosenki po węgiersku, odwołując się do miejsca, gdzie mieści się festiwal, a nawet skacze ze sceny i to dwukrotnie! 
       Do tej pory podchodziłam do The Subways obojętnie, ale muszę przyznać, że chętnie zobaczyłabym ich na żywo. A oto ich jeden, skoczny kawałek, który na Sziget Festival świetnie rozruszał publiczność:


sobota, 11 sierpnia 2012

Jack White - Blunderbuss


Tytuł płyty: Blunderbuss
Wykonawca: Jack White
Ilość utworów: 13
Gatunek: rock alternatywny
Wytwórnia: Third Man Records

      Chociaż Jack White jest od lat cenionym już artystą i ma na swoim koncie spory dorobek - The White Stripes, The Raconteurs, The Dead Weather - to jednak po raz pierwszy wydał płytę pod swoim własnym nazwiskiem. Z pewnością jego solowy projekt nieco osłodził nastroje fanów The White Stripes, którzy ogłosili rozwinięcie duetu. Blunderbuss to dzieło dojrzałe, ukazujące White'a ze wszystkich swoich stron.
       Płyta łączy w sobie wiele odłamów muzycznych, które w pewien sposób się ze sobą łączą. Bez problemu można usłyszeć wpływy pozostałych zespołów muzyka, a także usłyszeć jego inspiracje muzyką rock&rollową, bluesem i zespołami z minionych już dekad. To że Jack White jest multiinstrumentalistą jest dla wszystkich jasne - oprócz swojego wokalu i rozpoznawalnych, gitarowych solówek, dobrze sobie radzi z basem, fortepianem, perkusją, futerałem od gitary ( ! ), a także z gitarą akustyczną.
     Pierwszy utwór - Missing Pieces - jest jakby zapowiedzią wszystkiego, czego możemy się spodziewać w dalszej, white'owej, muzycznej podróży. Utwór intryguje, ujawnia wszystkie muzyczne aspekty na płycie - od gitary począwszy, a skończywszy na wspomagającej wokalistce Ruby Amanfu. Prawdziwą bombą staje się jednak Sixteen Saltines, który jest również drugim, promującym płytę, singlem. Zwięzłość, surowość i energiczność, jaką dostajemy, kojarzy się nieodłącznie z The White Stripes, choć sam White zapiera się, jakoby jego solowa płyta była związana muzycznie z pozostałymi zespołami. Cóż... Niech mu tak będzie. Podobne, czy wręcz przeciwnie - jest to prawdziwa perełka!  Warte uwagi jest też Love Interruption - spokojny, country-rockowy utwór, śpiewany w duecie również z Ruby Amanfu, przynosi skojarzenie z Portland, Oregon, które Jack wykonywał wraz z Lorettą Lynn. Jest też cover - I'm Shakin' to bardzo żwawy, rock&rollowy utwór, napisany przez Rudolpha Toombsa i wykonywany m.in. przez Little Willie John'ego i The Blasters. Prawdziwym arcydziełem i według mnie najlepszym utworem na całym albumie jest Weep Themselves to Sleep. Ma w sobie wszystko co potrzeba, Jack znów zmienia się w postać rodem z filmu Tima Burtona, śpiewa niepokojąco, fortepian potęguje napięcie, stwarzając odrobinę groteskowy klimat i w końcu pojawia się gitarowe solo, będące kumulacją wszystkich uczuć towarzyszących piosence. 
        To, co na Blunderbuss ujmuje to, jak wspomniałam już wcześniej, różnorodność. Są tu utwory z fortepianowymi wstawkami ( Missing Pieces, Blunderbuss, Hypocritical Kiss ), wokal z rapową manierą ( Freedom at 21 ), rock&roll ( I'm Shakin', Thrash Tongue Talker ), a także blues [ Hip (Enymous ) Poor Boy, I Guess I Should Go to Sleep, On and on and on ]. Każdy znajdzie coś dla siebie. Świetnym podsumowaniem tych muzycznych doznań jest końcowy utwór Take me with you when you go, który łączy w sobie bluesowe i rockowe rytmy. 
         Co by tu pisać - Jack White się spisał, zresztą jak zwykle. Strach źle go oceniać! Ale na szczęście w tym przypadku nie ma się czego bać, bo po raz kolejny muzyk udowodnił, że jest jednym z najlepszych artystów XXI wieku. Dla dodania smaczku, oto trzy single promujące tę płytę:





      
        




środa, 8 sierpnia 2012

Love is drowning in a deep well.

    Covery mają to do siebie, że jeśli wykonawca decyduje się własne wykonanie piosenki innego zespołu, to najlepiej jeśli to zrobi po swojemu - zinterpretuje utwór po swojej myśli, z jajami, trzymając się wytyczonego wcześniej kanonu. Tego zadania podjął się Jack White, interpretując utwór "Love is Blidness" grupy U2. I to z jakim efektem! Cenię zarówno wspomnianego pana, jak i legendarny już zespół, ale White wykonał kawał świetnej roboty, nadając piosence świeże, buntownicze i bardzo charakterystyczne sobie brzmienie. Słuchacze są podzieleni w sprawie, wykłócając się która wersja jest lepsza. Stoję murem za   Jackiem, choć trzeba zauważyć, że to U2 stworzyło ten świetny utwór. Obie wersje zasługują na uznanie.
    Oto wersja Jacka White'a:


Oryginał:


poniedziałek, 6 sierpnia 2012

You should have seen the curse that flew right by you.

    Od paru tygodni nie mogę się opędzić od piosenki mojego muzycznego odkrycia - świetnego zespołu The Mars Volta. Grupa powstała w 2001 roku w Teksasie i aktualnie tworzy ją sześciu członków, na czele której stoją Omar Rodriguez-Lopez i Cedric Bixler-Zavala. Tworzą oni rock alternatywny, progresywny i psychodeliczny, odwołując się również do swoich hiszpańskich korzeni. Televators to utwór z ich debiutanckiej płyty, wydanej w 2003 roku. Zbiegiem okoliczności jest fakt, iż niedawno zagrali koncert na Open'erze, promując swoją najnowszą płytę Noctourniquet. 


   Zachęcam do wysłuchania pozostałej twórczości tego imponującego zespołu, bo warto poświęcić dla nich swój czas!

niedziela, 5 sierpnia 2012

Don't waste your time or time will waste you.

W XXI wieku wyrażanie własnej opinii może znaleźć swój upust najczęściej jedynie w Internecie. Ludzie tworzą blogi z różnych powodów i dla różnych idei, ale jeden motyw jest zasadniczo wspólny dla wszystkich bloggerów: podzielenie się własnym zdaniem z innymi. A tematów do dyskusji jest wiele. Takim też jest muzyka i jest ona czymś, z czym można się spotkać wszędzie i o każdej porze. Pomyśleć można, że taka ilość przetwarzanej muzyki w mózgu ( a mam na myśli tylko radiowe przeboje ) mogłaby wywołać jakąś paskudną chorobę. Ile można? 
A okazuje się, że można.
Nie będę kłamała: mogę żyć bez muzyki. Gdyby zniknęła z powierzchni Ziemi, potęskniłabym troszkę i żyła dalej. Nie uważam, że jest mi "potrzebna jak powietrze". Ale ją bardzo lubię i korzystając z faktu, że jednak istnieje ona na naszej skomplikowanej planecie, chętnie się w nią zagłębiam. Kiedy się w nią wsłuchuję, mogę choć na chwilę przestać myśleć o codzienności. Ocenianie muzyki jest dla mnie ciekawą rozrywką i lubię wcielać się w rolę krytyka. Z wytrwałością kupuję każde wydanie "Teraz Rocka", dzięki któremu odzyskuję nadzieję w jakość polskich magazynów i czasopism. Można rzec, że ta strona to będzie taka zabawa w redaktora tegoż pisma, przynosząca mi wiele frajdy. 
Co mnie interesuje i jaką muzykę będę oceniać, aby wielbiciele innych gatunków muzycznych mogli nie tracić czasu na tej stronie? Nie okażę się oryginalna, jeśli wyjawię, że rock. Bardzo różnorodny. Najbardziej mnie fascynuje rock progresywny i alternatywny, ale zwracam uwagę również na klasyczny rock, rock&roll, hard rock, punk rock, rock psychodeliczny, ghotic, pop rock, heavy metal, trash metal, nu metal, grunge, melodyjny hardcore ( do samego hardcore'u jeszcze nie mogę się przekonać, ale może z czasem ), a także wszelako rozumiana muzyka alternatywna. Z pewnością zapomniałam o jakimś odłamie tego gatunku muzycznego, ale jest on tak rozległy, że można poświęcić cały temat tylko temu. 
Ulubiony zespół wymienię tylko jeden, bo chociaż słucham dużo zespołów i mam swoją żelazną piątkę najlepszych, uważam, że tylko ten zespół daje mi wszystko co tylko fan, może oczekiwać od zespołu. Muse. Banał? A może i nawet, ale energia jaką dysponuje te trio jest niezwykła i to oni ukształtowali moją muzyczną drogę. 
Tak więc po tym wyczerpującym przedstawieniu bloga "arpeggiostyl", co w sposób oczywisty tyczy się jednej z najpopularniejszych technik grania na gitarze, chciałabym uwieńczyć moje słowa. Symbolicznie wysunę piosenkę brytyjskiego zespołu Pink Floyd - gigantów muzyki progresywnej:


Do napisania i usłyszenia.